Menu rozwijane dostarczyły profilki

sobota, 5 września 2015

Od Lucy

Biegłam przez ciemny, mroczny las, myśląc o byciu wilczycą. Moje ciemne łapy raz po raz uderzały w ziemię, niekiedy rozpryskując kałuże, które powstały po ulewnym deszczu. 
Czasem bieg z przyjemnego stawał się bolesny: rzeka wylała, pozostawiając w mule ostre kamienie, w skutek czego miałam poranione łapy. Nie żebym się przejmowała, byłam przyzwyczajona, zresztą rozmyślanie pochłaniało tyle mojej uwagi, że nie szczególnej zwracałam uwagi na ból. Moje myśli zajmowało coś kompletnie innego.
Czymże odznacza się bycie wilczycą? Czy może, tak jak w moim przypadku, polega na błąkaniu się po lasach świata, nie wiedząc, dokąd się zmierza? Czy też może nie zaznałam jeszcze prawdziwego życia wilczycy? Czy nie ujawniając specjalnych umiejętności w tej dziedzinie, mogę posiadać ludzki awatar? Czy ja, nie znająca obyczajów ludzi i innych zwierząt, potrafiłabym się wtopić w tłum?Nie wiem, czy kiedykolwiek poznam odpowiedzi na te pytania. Moją autorefleksję przerywało łopotanie skrzydeł. Sowa? Co ona tutaj robiła? Zaintrygowana zatrzymałam się, a ptak wylądował koło mnie. Do nogi miał przyczepiony pergamin.Szybko odwinęłam go i naprędce przeglądnęłam zawartość. Na moją mordkę wpłynął uśmiech. Uśmiech niedowierzania, ale jednak uśmiech. Zostałam przyjęta do Wolfardu, Szkole Magii i Czarodziejstwa, cokolwiek by to oznaczało i gdziekolwiek by się ona mieściła. Zwróciłam się w kierunku sowy i zaczęłam się jej uważne przyglądać. W końcu zapytałam cicho, wskazując łapą na list:
-Zaprowadzisz mnie tam?
Zwierzę nie wydało żadnego dźwięku i nie poruszyło się, nie dało też żadnego innego znaku, że rozumie bądź słyszy, to, co powiedziałam. Trwaliśmy tak w niekończącej się ciszy, aż w końcu ptak bez ostrzeżenia rozwinął skrzydła i wzbił się wysoko, łopocząc skrzydłami. Zatrzymał się tam (o ile można się zatrzymać latając) i spojrzał na mnie wyczekująco. Wstałam; od siedzenia zdrętwiały mi nogi, więc pierwsze kroki były niepewne. Sowa leciała na przedzie, skąpana w blasku księżyca w pełni, lecz pilnowała, by mnie nie zgubić. Kiedy w końcu mrowienie w kończynach ustało, biegłam na pełnej prędkości. Ptak musiał przyspieszyć.
Biegliśmy tak kilka godzin bezustannie się goniąc i wyprzedzając. Ze wszystkich sił starałam się utrzymać tempo początkowe i, pomimo zmęczenia, było to dosyć łatwe. Chłod nocy zapewniał nam orzeźwienie.
Kilka godzin później dotarliśmy do Woflardu.
~*~*~
Wpatrywałam się z zachwytem w zamek. Sądząc po stylu budowli murów, ścian i dachów, wnioskowałam, że jest on z bardzo wczesnego średniowiecza, co jeszcz bardziej wprawiało mnie w osłupienie. Ten zamek to m u s i a ł być Wolfard. Żaden niemagiczny zamek nie przetrwałby tyle czasu... nim się obejrzałam, zaczęło wschodzić słońce. Rozejrzałam się i w myślach przeklnęłam tą sowę, że mnie zostawiła, bezszelestnie się oddalając! No nic, jakoś muszę sobie dać radę. Niedawno przeglądałam 'O budowie zamków wczesno-śreniowiecznych' i znałam mniej-więcej plan takiej budowli. Postanowiłam poszukać wejścia głownego i po okrążenu zamku znalazłam je. Nie zdążyłam nawet dotkąć łapą drzwi, gdy otworzyły się, a ze środka wyszedł wilk (nie wyglądał na ucznia) i powiedział:
-...
<Snow?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz